Na świecie mogłoby nie być takiego miasta jak Londyn, ale na szczęście jest Lądek i to Zdrój. W miejscowości tej odwiecznym już zwyczajem w jeden z jesiennych weekendów września gromadzą się w okolicach budynku zwanego Kinoteatrem adepci trudnej sztuki chodzenia po górach, skałach oraz wszelkiej maści przewyższeniach. Cóż przyciąga tych starych i młodych, doświadczonych i żółtodziobów do miejsca powoli obrastającego legendą? Czyżby możliwość wypicia w pobliskiej restauracji piwa z Anką Czerwińską, czy może chęć pohulania na imprezie z innymi sławnymi himalaistami?
W tym roku dopisała piękna pogoda, która skutecznie zachęcała do spacerów raczej niż do siedzenia w kinoteatrze. Kilka jednak filmów udało mi się zobaczyć, szczęśliwie większość z tych, które zdobyły nagrody.
W bardzo wyluzowanej atmosferze odbyło się spotkanie z Gerlinde Kaltenbrunner. Nie da się ukryć, że ci co znali angielski mieli lepiej, bo mogli śledzić i rozumieć całość prelekcji (zabrakło profesjonalnego tłumaczenia). Gerlinde z takim zapałem i optymizmem mówiła o swoich górach, ze miało się wrażenie, ze to w ogóle jest pestka to wchodzenie na szczyty ośmiotysięczne. Bez poręczówek, ale za to z super profesjonalnym wyposażeniem z mnóstwem nowinek technicznych.
Takie spotkania w moim umyśle wywołują zawsze te same odczucia: „niematotamto” trzeba w najbliższym czasie pojechać w góry.