..
Tam i z powrotem

116 | 104890
 
 
2008-06-04
Odsłon: 825
 

W poszukiwaniu łemkowszczyzny na Słowacji

Tradycją jest, że większość Polaków tak organizuje sobie urlop, by długi weekend majowy uczynić jeszcze dłuższym. Mam wrażenie, że w tym roku wszyscy za swój cel obrali Słowację: niania Dominiki z synem, brat z ekipą, znajomi z branży, zaprzyjaźnione małżeństwo z pracy męża. Na szczęście większość ograniczyła się do Słowackiego Raju i znanych miejscowości ze źródłami termalnymi, więc rejon, który my odwiedziliśmy, był wolny od tłumów rodaków, choć i tam polską mowę słyszeliśmy często.

Z sentymentem wspominając wypad rowerowy sprzed kilku lat w Beskid Niski, postanowiliśmy poszukać śladów łemkowszczyzny po stronie słowackiej. Spędziliśmy kilka dni wśród pofałdowanych zielonych wzgórz dawnych ziem Łemków.

Zabudowania łemkowskich wiosek w niczym nie przypominały „chyży”, które tak nas zauroczyły w Polsce. Otynkowane powojenne domy równie dobrze mogłyby się znajdować np. na południu kraju. Tylko cerkwie zachowały się z dawnych czasów w miarę nienaruszonym stanie. O łemkowskim pochodzeniu mieszkańców przypominały wypisane cyrylicą nazwy miejscowości. Swoją drogą, gdy w Polsce w jednej z wiosek chciano dodać łemkowską nazwę, żyjące do tej pory w zgodzie obok siebie rodziny weszły w stan wojny...

Najsłynniejszym obok Nikifora znanym mi Łemką był niejaki Ondriej Warhola. Jego muzeum mieści się w Medzilaborcach w podupadłym budynku pamiętającym lepsze czasy. Po części poświęcone jest krewniakom – artystom Andy’ego, którzy także mieli ambicje przeżycia swoich kilku minut w świetle reflektorów.

Godny polecenia jest skansen w Svidniku. W porównaniu do wymuskanego (bardzo zresztą ciekawego!) parku etnograficznego w Sanoku, ten słowacki był bardziej autentyczny. Miało się wrażenie, jakby domy zostały przeniesione prosto z tych wiosek, w których na próżno ich szukaliśmy. W nowym miejscu pozostawiono je samym sobie. Dziur w dachach nikt nie łatał, w stodołach stały zużyte sprzęty, na furmankach leżała słoma. Dużą frajdą dla dzieciaków była pasąca się na łące krowa, biegające źrebaki czy wygrzewający się w słońcu kot.

We wpisanym na listę UNESCO Bardejovie (Bardiów) zrobiliśmy sobie spacer wzdłuż pozostałości murów obronnych. Bardzo ładny jest też rynek.

Koło zamku w Zborovie przebiegają górskie szlaki. Nie żałuję półgodzinnej wędrówki w deszczu pod górę. Rozległe ruiny warte były tego.

Swoją drogą, po raz pierwszy mój pobyt na Słowacji miał odmienny charakter niż handlowy w celu zakupu taniego alkoholu lub tranzyt w inne zakątki Europy. Uświadomiłam sobie, że słowackie realia to zupełnie inny świat niż nasz, pełen handlu, komercji i pogoni za pieniądzem. W rejonach, które odwiedziliśmy, miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Przynajmniej przez chwilę i my to poczuliśmy...


 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd