Szósta rano, niedziela pewnego jesienno-zimowego poranka. Kalendarzowo jeszcze jesień, ale wnioskując po krajobrazie za oknem – pełnia zimy. Maż właśnie wybył na skitury w Gorce, dziecko wyjątkowo długo śpi. Mam więc chwilę tylko dla siebie. Błogie lenistwo przy herbacie z sokiem, śniadaniu i książce Tadeusza Piotrowskiego Słońce nad Tiricz Mirem, w której też pełno śniegu.
Większość członków ekspedycji to zupełne żółtodzioby górskie, Kukuczka chyba tylko z większym doświadczeniem. Dla niektórych to pierwszy siedmiotysięcznik. Coś bardziej znaczącego niż Triglav czy jaskinie. Chyba dlatego właśnie że większość z nich po raz pierwszy znalazła się w górach wysokich, wróciły moje wspomnienia z Pamiru. Lodowiec, szczeliny, pokonywanie drabinek nad przepaścią, mozolne pięcie się pod górę, topienie śniegu w namiocie... Oj czasem wstyd, jakie błędy człowiek popełniał na początku. Ale chciałoby się tam wrócić. Poczuć jeszcze raz te podmuchy wiatru na twarzy, igły lodu, pot i przyjemny chłód strumienia górskiego, w którym wreszcie po tygodniu niemycia można było zanurzyć zmęczone stopy.
Cóż, dziecko się budzi. Trzeba wrócić do rzeczywistości i zaplanować póki co kolejną wyprawę w polskie góry...
Copyright © 2014 by gorskieblogi