W pewien słoneczny weekend maja zamiast w góry wybraliśmy się nad jeziora. Wcześniej Dominika przeszła edukację naklejkowo-malowankową dotyczącą różnych jednostek pływających. Łódź podwodna była dla niej totalną nowością. Co to jest katamaran przekonała się sadowiąc na brezencie łączącym dwa pływaki. Dziadka mianowała kapitanem i dzielnie trzymając się szota wyruszyła w swój pierwszy rejs.
Po powrocie jednak zdecydowanie odparła, że woli chodzić po górach niż pływać. Doskonale ją rozumiem: ja też wolę się zmęczyć, spocić i poczuć ciężar plecaka na plecach. A na łódce – nuda... Siedzi się w jednym miejscu, podziwia krajobrazy, opala i wypoczywa, i co najwyżej jakiś sznurek się pociągnie.
Wybrałam góry, chociaż już gdy miałam 5 lat (młodszy brat 3) pływaliśmy trimaranem po wągrowieckich jeziorach. Najbardziej zapamiętałam to, gdy jednego dnia spóźniliśmy się do domu na bajkę. Wtedy nie było alternatyw – o wideo, antenach satelitarnych, telewizji kablowej nikomu się nie śniło. By nas z bratem udobruchać, tato wyciągnął przedwojenny projektor dziadka i z taśmy szpulowej puścił nam czarno-białą „ruchomą” bajkę o myszy wiejskiej i miejskiej.
Nie pomogło. Już w trzeciej klasie podstawówki wyruszyłam na pierwszą kolonię w góry. Ciągle do nich wracam...