Przypomina mi się trekking w górach Tybetu, w których każdy napotkany nomada posiadał na wyposażeniu duży metalowy czajnik. Stawiał go na ogniu, gotował wodę, ukruszał trochę herbaty ze sprasowanej kostki, dodawał masło z mleka jaka i częstował wszystkich naokoło. Wtedy na przełęczach powyżej 5 tys. metrów byłam wdzięczna napotkanym Tybetańczykom za to, że im się chce dźwigać ze sobą czajniki, a ja tego nie muszę robić, mimo że korzystam z ich gościnności. Obecnie czajnik donoszę co najwyżej kilka metrów z samochodu na nasze miejsce biwakowe...
Kiedyś przez myśl mi by nawet nie przemknęło, by zabierać na wyjazdy czajnik. W tym roku doceniłam jego walory...
Jakie?
Zachęcam do lektury...
http://www.ceneria.pl/Czajnik_do_zadan_specjalnych_ndash;_Primus_LiTech,8715,444,0,1,I,informacje.html